środa, 15 kwietnia 2015

Zanim Matylda przyszła na świat, długo zastanawiałam się jaki tytuł powinien nosić mój blog. Bo kiedy się ma dużo czasu i leży przykutym do łóżka trzeci miesiąc, takie rzeczy wydają się mieć kluczowe znaczenie. I nagle w szóstej dobie po porodzie a raczej brutalnej chirurgicznej interwencji w moje ciało by wyciągnąć M, okazuje się że potrzeba wylania z siebie emocji jest dużo ważniejsza niż myślenie o formalnościach.
Moja Baby... bo moja, bo maleńka, bo piosenka WILKÓW, moich ukochanych, które obecnie zagłusza dziki wrzask. Na szczęście nie ja zostałam aktualnie obsikana obficie jako dodatkowe owego wrzasku uzupełnienie;)
Wśród krzyków znad których rozlega się delikatny i cierpliwy głos Wojtka, między jednym a drugim karmieniem postanowiłam zacząć opowiadać o czymś co google nazywa baby blues, a co nieco bardziej nawiedzeni (jak obecnie mniemam) po prostu urokami macierzyństwa. Przereklamowanymi dla mnie obecnie dość mocno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz